*
Udziec skoffina, mimo iż nie był strawą wykwintną ani też i smaczną, młody elf zjadł z wielkim apetytem. W zaistniałej sytuacji młodzieńcowi zasmakowałoby nawet najgorsze jadło, toteż i nie pozostawił nic z upolowanego zwierza, a kośćmi podniecił ogień, który miło piekł w twarz. Elf przyglądał się mu zielonymi oczyma, wspominając zdarzenia z rodzinnego miasta. Wciąż widział dymiące strzechy domostw i ciała mieszkańców. Pociągnął nosem i wrzucił jeszcze kilka gałązek do ognia.
Wokół panowała zupełna cisza przerywana od czasu do czasu skrzypieniem kołyszących się na wietrze sosen. A wiatr ten był chłodny i niósł ze sobą świeży oddech morza, także milczącego. Natura w jednym okamgnieniu zamarła, zostawiając tylko szarą martwotę. Od ciszy piszczało w uszach.
Słońce leniwie zachodziło już za horyzont, pozostawiając na niebie jaskrawą łunę. Teraz światło roznosił księżyc - Taesill Yr'c, trzeci i największy księżyc zwany także Szczytnikiem, albowiem krążąc po swojej orbicie księżyc ten przechodził dokładnie nad szczytem Oaren Gevquar w Górach Wilczych. Wszelkie kwiecie schowało się wśród traw, a świerszcze rozpoczęły swą pieśń. Gdzieś nad głową elfa zahukała sowa, dał się słyszeć głos wilka, daleko, za lasem.
Słońce leniwie zachodziło już za horyzont, pozostawiając na niebie jaskrawą łunę. Teraz światło roznosił księżyc - Taesill Yr'c, trzeci i największy księżyc zwany także Szczytnikiem, albowiem krążąc po swojej orbicie księżyc ten przechodził dokładnie nad szczytem Oaren Gevquar w Górach Wilczych. Wszelkie kwiecie schowało się wśród traw, a świerszcze rozpoczęły swą pieśń. Gdzieś nad głową elfa zahukała sowa, dał się słyszeć głos wilka, daleko, za lasem.
Selh'ay ułożył się wygodnie na ziemi i zamknął oczy.
Zasnął.
*
Obudziła go spadająca szyszka, uderzając elfa w skroń. Lêfroo'ańczyk otrząsnął sie i otrzepał z igieł i liści. Popatrzył w górę - było południe. Słońce przebijało się przez gałęzie drzew przecinając powietrze złotymi pasmami światła. Ognisko juz całkiem zgasło zamienione w siwy popiół lekko tylko poruszany przez wiatr.
Młodzieniec przeciagnął się, a jego ramię przypomniało mu o tkwiącej w niej strzale, która nieco bardziej pogłębiła ranę po ostatniej walce ze skoffinem. Wstał, odgarnął siegajace szyi jasne włosy, splątane i ułożone w kompletny nieład. Podwinął rękawy koszuli i poprawił wysokie buty, poluzował pas. Sprawdził czy nóż dobrze chodzi w pochewce i ruszył wgłąb lasu, z pozoru milczącego.
Ptaki wesoło ćwierkały goniąc za sobą, jaszczurki uciekały spod nóg stąpającego miedzy drzewami elfa, który wlókł nogami po ziemi. Słońce paliło w skórę mimo chłodnego cienia rzucanego przez drzewa, na niebie nie zalegała ani jedna chmura.
Po kilku godzinach wędrówki w niemiłosiernym ukropie Lêfroo'ańczyka dopadł kłójący ból w lewym kolanie, toteż przysiadł na najbliższym kamieniu, wypił ostatnie krople wody ze znalezionego gdzieś małego bukłaka. Rozmasował nogę w zgięciu, poczym chcąc wstać padł na twarz. Oczy zasłonęła mu mgła. Nie mógł się poruszyć. Usłyszał tylko rżenie koni i złośliwy rechot.
Był to rechot człowieka.
*
- Hojże, Vayka, patrz cóżem znalazł! - Mężczyzna z chamskim uśmiechem spojrzał na młodzieńca, trzymając go za koszulę. - Smark się pałętał po lesie. Sam w dodatku, to żem go zgarnął!
Pchnięty przez owego człeka, przewrócił się i upadł na podłogę, kuląc się uczuwszy kopnięcie w żebra.
- Następny nic nie warty śmieć. W dodatku elf, odmieniec parszywy. - Kobieta zwana Vayką splunęła na podłogę, a twarz jej wykrzywiła się w podłym grymasie. - Jeszcze jeden mały bękart do wyżywienia.
- Ale i kolejne ręce do pracy.
- A i to prawda. - Kobieta wróciła do obierania ziemniaków.
- Nie będę pracował dla byle kogo... - szepnął chłopak.
- Co tam mruczysz?
Selh'ay milczał, ani śmiał podporządkowywać się komukolwiek. Uniósł sie lekko chwytając swój obolały bok.
- Inye harya le Aep Arse! En bloe... - ucichł dostawszy w twarz pięścią, która chwyciwszy go, wrzuciła do ciasnego pomieszczenia, ciemnego i cuchnącego potem.
Do pokoju wpadało wątłe światło przeciskające sie przez malutkie otwory w ścianach. Podłoga, usłana sianem i strzępkami drewna, skrzypiała pod stopami młodzieńca. Z belek umocowanych tuz pod sufitem zwisały sznury - to cieńsze, to grubsze, lecz wszystkie jakby przecięte nożem. Selh'ay'owi owe sznury wydawały sie dziwnie podejrzane.
- Kto... k... kto ty? - Z kąta pomieszczenia odezwał się cichy, jękliwy głos. W miejscu skąd dochodziła owa mowa siedział chłopak. Wyglądał na młodszego od Selh'ay'a, choć nie koniecznie musiało być to prawdą. Młodzik tkwił w rogu, podkurczywszy nogi, a ręce trzymając blisko przy sobie. Patrzył się na elfa smutnymi oczyma, wyróżniającymi się bielą spośród brudnej, pozbawionej własnych marzeń twarzy.
Lêfroo'ańczyk zbliżył się nieco.
- Jak masz na imię? - spytał.
- Ja... H... Hurräta... - odpowiedział chłopak drgnąłwszy lekko. - A... ty?
Elf zastanowił się szybko nad tym co ma odpowiedzieć. W końcu rzekł:
- Ja jestem Nikt...
- Nikt? - Odpowiedź widocznie zaskoczyła młodzieńca.
- Tak, po prostu Nikt.
_____________________
Następna cześć rozdziału pierwszego. Mam nadzieję, że przypadł komuś do gustu mój styl pisania. Wybaczcie że tak długo zwlekałem, ale lepiej późno niż wcale;-) Dajcie o sobie znak! :-)
Slava!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz