środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział pierwszy cz. II

*
       Udziec skoffina, mimo iż nie był strawą wykwintną ani też i smaczną, młody elf zjadł z wielkim apetytem. W zaistniałej sytuacji młodzieńcowi zasmakowałoby nawet najgorsze jadło, toteż i nie pozostawił nic z upolowanego zwierza, a kośćmi podniecił ogień, który miło piekł w twarz. Elf przyglądał się mu zielonymi oczyma, wspominając zdarzenia z rodzinnego miasta. Wciąż widział dymiące strzechy domostw i ciała mieszkańców. Pociągnął nosem i wrzucił jeszcze kilka gałązek do ognia.
       Wokół panowała zupełna cisza przerywana od czasu do czasu skrzypieniem kołyszących się na wietrze sosen. A wiatr ten był chłodny i niósł ze sobą świeży oddech morza, także milczącego. Natura w jednym okamgnieniu zamarła, zostawiając tylko szarą martwotę. Od ciszy piszczało w uszach.
       Słońce leniwie zachodziło już za horyzont, pozostawiając na niebie jaskrawą łunę. Teraz światło roznosił księżyc - Taesill Yr'c, trzeci i największy księżyc zwany także Szczytnikiem, albowiem krążąc po swojej orbicie księżyc ten przechodził dokładnie nad szczytem Oaren Gevquar w Górach Wilczych. Wszelkie kwiecie schowało się wśród traw, a świerszcze rozpoczęły swą pieśń. Gdzieś nad głową elfa zahukała sowa, dał się słyszeć głos wilka, daleko, za lasem.
       Selh'ay ułożył się wygodnie na ziemi i zamknął oczy.
       Zasnął.

*

       Obudziła go spadająca szyszka, uderzając elfa w skroń. Lêfroo'ańczyk otrząsnął sie i otrzepał z igieł i liści. Popatrzył w górę - było południe. Słońce przebijało się przez gałęzie drzew przecinając powietrze złotymi pasmami światła. Ognisko juz całkiem zgasło zamienione w siwy popiół lekko tylko poruszany przez wiatr.
       Młodzieniec przeciagnął się, a jego ramię przypomniało mu o tkwiącej w niej strzale, która nieco bardziej pogłębiła ranę po ostatniej walce ze skoffinem. Wstał, odgarnął siegajace szyi jasne włosy, splątane i ułożone w kompletny nieład. Podwinął rękawy koszuli i poprawił wysokie buty, poluzował pas. Sprawdził czy nóż dobrze chodzi w pochewce i ruszył wgłąb lasu, z pozoru milczącego.
       Ptaki wesoło ćwierkały goniąc za sobą, jaszczurki uciekały spod nóg stąpającego miedzy drzewami elfa, który wlókł nogami po ziemi. Słońce paliło w skórę mimo chłodnego cienia rzucanego przez drzewa, na niebie nie zalegała ani jedna chmura.
       Po kilku godzinach wędrówki w niemiłosiernym ukropie Lêfroo'ańczyka dopadł kłójący ból w lewym kolanie, toteż przysiadł na najbliższym kamieniu, wypił ostatnie krople wody ze znalezionego gdzieś małego bukłaka. Rozmasował nogę w zgięciu, poczym chcąc wstać padł na twarz. Oczy zasłonęła mu mgła. Nie mógł się poruszyć. Usłyszał tylko rżenie koni i złośliwy rechot.
       Był to rechot człowieka.

*

       - Hojże, Vayka, patrz cóżem znalazł! - Mężczyzna z chamskim uśmiechem spojrzał na młodzieńca, trzymając go za koszulę. - Smark się pałętał po lesie. Sam w dodatku, to żem go zgarnął!
       Pchnięty przez owego człeka, przewrócił się i upadł na podłogę, kuląc się uczuwszy kopnięcie w żebra.
       - Następny nic nie warty śmieć. W dodatku elf, odmieniec parszywy. - Kobieta zwana Vayką splunęła na podłogę, a twarz jej wykrzywiła się w podłym grymasie. - Jeszcze jeden mały bękart do wyżywienia.
       - Ale i kolejne ręce do pracy.
       - A i to prawda. - Kobieta wróciła do obierania ziemniaków.
       - Nie będę pracował dla byle kogo... - szepnął chłopak. 
       - Co tam mruczysz?
       Selh'ay milczał, ani śmiał podporządkowywać się komukolwiek. Uniósł sie lekko chwytając swój obolały bok.
       - Inye harya le Aep Arse! En bloe... - ucichł dostawszy w twarz pięścią, która chwyciwszy go, wrzuciła do ciasnego pomieszczenia, ciemnego i cuchnącego potem.
       Do pokoju wpadało wątłe światło przeciskające sie przez malutkie otwory w ścianach. Podłoga, usłana sianem i strzępkami drewna, skrzypiała pod stopami młodzieńca. Z belek umocowanych tuz pod sufitem zwisały sznury - to cieńsze, to grubsze, lecz wszystkie jakby przecięte nożem. Selh'ay'owi owe sznury wydawały sie dziwnie podejrzane.
       - Kto... k... kto ty? - Z kąta pomieszczenia odezwał się cichy, jękliwy głos. W miejscu skąd dochodziła owa mowa siedział chłopak. Wyglądał na młodszego od Selh'ay'a, choć nie koniecznie musiało być to prawdą. Młodzik tkwił w rogu, podkurczywszy nogi, a ręce trzymając blisko przy sobie. Patrzył się na elfa smutnymi oczyma, wyróżniającymi się bielą spośród brudnej, pozbawionej własnych marzeń twarzy.
       Lêfroo'ańczyk zbliżył się nieco.
       - Jak masz na imię? - spytał.
       - Ja... H... Hurräta... - odpowiedział chłopak drgnąłwszy lekko. - A... ty?
       Elf zastanowił się szybko nad tym co ma odpowiedzieć. W końcu rzekł:
       - Ja jestem Nikt...
       - Nikt? - Odpowiedź widocznie zaskoczyła młodzieńca. 
       - Tak, po prostu Nikt.
_____________________
       Następna cześć rozdziału pierwszego. Mam nadzieję, że przypadł komuś do gustu mój styl pisania. Wybaczcie że tak długo zwlekałem, ale lepiej późno niż wcale;-) Dajcie o sobie znak! :-)
       Slava!