*
Miasto płonęło. Drewniane ściany budynków huczały trawione przez ogień, który ogarniał teraz całe Lêfroo. Elfy dławiły się płacząc, połykając swoje łzy i dobijając cierpiących z bólu bliskich. Konie rżały ranione strzałami wypuszczonymi z ludzkich łuków, mieczami wykutymi przez ludzi, broczyły we własnej krwi i krwi jeźdźców, których nosiły na grzbietach. Unoszący się dym dusił, piekł w oczy, zaślepiał, zabijał. W sercach Lêfroo'ańczyków wzbierała nienawiść, odraza do ludzkiej rasy, do każdego kto nie zechciał im pomóc. Przecież byli niewinni... nie chcieli wojny...
Bloede Dh'oine...
*
Leżał na drodze wśród dogasających zgliszczy i dziesiątek nieżywych braci, tkwiących w bezruchu w przeróżnych pozycjach, ociekając jeszcze z krwi. Na częściowo nadpalonych słupach kołysały się zwłoki, na których żerowały kruki, kracząc z nieukrywaną zajadliwością. Nieopodal leżała jakaś dziewczyna z rozchełstanym giezłem i stróżką krwi cieknącej z ust, jej twarz zamarła w dziwnym grymasie, jakby godziła się na to co jej zrobiono. Porozrzucane wszędzie głowy patrzyły ślepo w szarą przestrzeń.
Młodzieniec jęknął z bólu próbując się podnieść. Stercząca z ramienia strzała ograniczała jego ruchy do minimum. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli się nie ruszy, umrze, toteż podkurczywszy nogi podparł się zdrową ręką i ukląkł. Odsapnął chwile poczym uciskając ranę dźwignął się i zachwiał na obolałych nogach. Spojrzał przed siebie na drogę usłaną elfimi denatami. Potarł dłonią twarz, po której spływały łzy, zakreślające na policzkach wąskie, błyszczące ścieżki.
Selh'ay, bo tak też miał na imię, postąpił kilka kroków w kierunku bramy choć już bramą tego nazwać było nie można. Muszę iść, pomyślał, muszę, bo... bo zginę. Myśl ta mobilizowała go do marszu. Schylił się w miarę możliwości i wyjął z ręki jednej z ofiar długi, lekko haczykowaty nóż i wsadził go sobie za pas.
- Potrzebuje jedzenia. - Lêfroo'ańczyk szeptał do siebie z wycieńczenia. - Albo coś znajdę, albo coś upoluje, albo... - Przerwał na chwile. Myśl, która przyszła mu się do głowy przeraziła go. - coś mnie upoluje.
Rozejrzał się bacznie obserwując każdy zaułek mogący być schronieniem choćby najmniejszego, zdatnego do pożywienia się stworzenia. Przed jego nogami przebiegło kilka szczurów, lecz te były zbyt szybkie dla rannego młodzieńca, podobnie kruki, mogły odlecieć zanim ten zbliżyłby się do nich. I zrobiły to słysząc donośny skrzek wydobywający się gdzieś zza pogorzeliska. Selh'ay drgnął, a zmysły momentalnie wyostrzyły się.
Naprzeciw elfowi wyszedł rozpościerając obskurne skrzydła i otwierając dziób potwór. Wyciągnąwszy długą szyję zakołysał czerwonymi koralami i spojrzał nań żółtymi oczyma przepełnionymi nienawiścią. Skoffin zaskrzeczał raz jeszcze, przeorał pazurami ziemię i uniósł skrzydła. Chłopak chwycił za nóż schyliwszy się nieco.
- Obaj jesteśmy głodni - powiedział z cicha - ale tylko jeden zje drugiego.
_____________________
Oto pierwsza część pierwszego rozdziału na moim blogu. Rozdziały mam w planach pisać długie, wiec będzie po kilka części z każdego. Jeśli coś się Wam nie spodobało - piszcie, jeśli coś zainteresowało - piszcie ;-) Liczę na Was!
Slava!